Ok. Pora na wspomnienia. Jak tak patrzę dzisiaj na zdjęcia, jojkam z każdym ruchem bo zakwasy to zastanawiam się od czego i w sumie na fotkach wygląda to na prostą sprawę.
Przepraszam też za jakość fotek.
Ale do rzeczy:
Zanim przyjechaliśmy właściciel podciął krzaki tam gdzie mógł. Nasadzenia mają podobno ponad 80 lat i nie ma opcji żeby ich ruszyć bo są pod ochroną.
Ale za to był gotowy wyciąć słupki i płot żeby było pole manewru. Postanowiliśmy jednak minimalizować straty po każdej ze stron.
Z prawej strony budka stała lekko w dołku ale z lewej była zapadnięta po ramę co nie pozostało bez wpływu przynajmniej w jednym miejscu na ramie.
Tak wygląda tabliczka znamionowa i te numery wpisane są w dowodzie rejestracyjnym.
Korzenie oplotły podpory i trzeba było ryć i na macanego podcinać.
Hehe miałem pamiętać żeby zaizolować przewody po byłych świateł mijania bo robiły zwarcie... oczywiście zapomniałem
.
Do samych manewrów przyczepką użyłem wyciągarki ręcznej a jako kotwy przywiozłem pręty zbrojeniowe które wbijałem w ziemię w zależności od kierunki w który chcieliśmy ruszyć budkę.
Nie było szans wyrwać jej "ręcznie" bo była zapadnięta w ziemi i poprzyrastana jak już wspomniałem bluszczem i korzeniami.
Po paru ruchach do przodu, do tyłu i w boki zaczęła powoli się luzować z gruntu ale ciągle brakowało miejsca na obrót.
Udało się wygiąć słupki ogrodzenia bez ich wycinania i płot położył się na tyle że zyskaliśmy kilka centymetrów na delikatne manewry.
Pierwszy raz można było zobaczyć ją od spodu i próbować założyć dobre koła żeby ulżyć oporom toczenia.
Przy okazji ciekawostka że amor nie jest przymocowany do końca wahacza a do osi...
Kiedy już myśleliśmy że koniec kłopotów na drodze stanął nam budynek i dwa drzewa.
I znowu brak kilka centymetrów na cokolwiek. A więc liny, naciągi, manewry. Już była opcja toczenia na bębnach lub spuszczenia powietrza z kół.
Udało się bez większych strat. Zostało kilka śladów ale do spolerowania i całkiem spora kolekcja korzeni i plącz zintegrowana z podwoziem.
Udało się wyjechać z posesji na ulice ale poniekąd z deszczu pod rynnę bo droga wąska i dużym ruchu a tu zablokowany zaczep i zero świateł w przyczepie i brak miejsca do ustawienia się z samochodem.
Kamizelki, trójkąty i zmuszanie biednych kierowców do jazdy po chodniku... nie ma miękkiej gry;)...
Jedyne światła jakie udało się uruchomić to awaryjne. Na zaczep WD40 i kilka wektorów z młotka i udało się ruszyć i jego.
Wcześniej wypatrzyliśmy miejscówkę kilkaset metrów dalej gdzie w miarę spokojnie można się zatrzymać nie tamując ruchu i spróbować uruchomić resztę świateł.
Uruchomienie świateł pozycyjnych bez powodzenia niestety bo elektryka w strzępach i od wtyczki jak i w środku.
Były światła stop i kierunkowskazy... musi wystarczyć to...
Walther obstawia zestaw z tyłu i jedziemy..
Udało się dotrzeć w całości.
Zapiekanka godnie zniosła swoją konkurencję i nawet użyczyła jej części podjazdu.
Teraz czekamy do niedzieli gdzie już na spokojnie zrobimy bilans otwarcia.
W czasie jazdy na autostradzie otworzyły nam się drzwi od przyczepki i daszek. Drzwi utrzymały się na szczęście na taśmie którą zapiąłem po długości budki a otwarty daszek dobrze że Ania zauważyła
na kilka centrymetrów przed przejazdem pod niskimi drzewami bo były by straty...
Z tego co zauważyliśmy w środku jest nigdy nie używany zlew i kuchenka. Jest też przedsionek , schodek i zestaw lampek, kuchenek i promienników gazowych z epoki.
Ale o tym pewnie w niedzielę. Teraz cały czas myślimy o układzie. No bo łazienka musi być.
Co do przedsionka to się nie martwcie;). Będziemy kombinować oczywiście z dostosowaniem naszej świetlicy i daszka do 132ki:).